W pracowni Tartaruga powstają kilimy i tkaniny ścienne, które podbijają Instagram

W pracowni Tartaruga powstają kilimy i tkaniny ścienne, które podbijają Instagram

O etycznym przedsiębiorstwie, ucieczce od etatu i tkackich tradycjach rozmawiamy z założycielkami Tartarugi produkującej kilimy i tkaniny ścienne.

Wiktoria Podolec i Jadzia Lenart

Tartaruga to w języku portugalskim żółw. Czy proces tworzenia Waszych klimów i tkanin jest faktycznie tak mozolny i wymagający szczególnej precyzji?

Wiktoria Podolec & Jadzia Lenart: Zrobienie jednego wełnianego kilimu o wymiarach 70x120cm to od 30 do 40 godzin pracy przy krośnie – jedna osoba wykonuje taką tkaninę ponad tydzień! Wykonanie większej tkaniny (135x200cm) może zająć nawet 4 tygodnie. Przygotowanie krosna to dla nas ok 3 dni pracy – najpierw trzeba przygotować ok 400 nitek równej długości. Dwunastometrowa osnowa pozwala nam wykonać ok 5 kilimów 200x135cm. Do tego trzeba dodać czas poświęcony na projektowanie, farbowanie wełny i wykończenie. Podczas pracy trzeba uważać, żeby nie popełnić błędu – nie zaciągnąć zbyt mocno lub luźno nici, odpowiednio odwzorować projekt, elegancko wykończyć pracę. To wszystko wpływa na wygląd i jakość tkaniny. To nie jest też tak, że pierwszy raz usiadłyśmy przed krosnem i od razu powstała tkanina, którą można było pokazać klientom – kilka lat zajęło nam wypracowanie odpowiedniego warsztatu i znalezienie odpowiednich surowców. To mozolna praca, ale bardzo ją lubimy.

Opowiedzcie trochę o tym kim jesteście i jak to się stało, że jesteście w takim, a nie innym miejscu?

W&J: Poznałyśmy się na studiach wzorniczych – zajmowałyśmy się tekstyliami, ale w bardziej przemysłowym kontekście. Znamy się już ponad pięć lat i od początku dobrze się dogadywałyśmy, często robiłyśmy wspólne projekty na uczelni i te sprawy. W tym samym czasie wpadłyśmy na pomysł, że warto byłoby nauczyć się tkać, no i tak długo kombinowałyśmy, aż w końcu nasi wykładowcy po zajęciach pokazali nam co i jak. No i przepadłyśmy. Później, na ostatnim roku studiów Wika wzięła udział w konkursie na rezydenturę w łódzkim Art_inkubatorze, okazało się że pomysł na firmę z kilimami tak się spodobał, że wygrała i mogła wybrać najdogodniejszy dla nas lokal ;) Było wtedy trochę zamieszania, robiłyśmy dyplom i zakładałyśmy firmę prawie jednocześnie. Ale z perspektywy czasu (a to już ponad rok!) musimy powiedzieć, że było warto!

Rozmawiając o miejscu.... Wasza pracownia znajduje się w Łodzi, mieście z bogatymi tradycjami tkackimi. Czy od początku takie było założenie, czy to raczej dzieło przypadku?

W&J: W Łodzi znalazłyśmy się przez studia. Trochę przypadkowo, bo każda z nas początkowo planowała robić coś innego (Wika zastanawiała się nad animacją, Jadzia nad architekturą). No ale wylądowałyśmy na tekstyliach i bardzo nam się spodobało. Takiego kierunku nie ma w żadnym innym mieście w Polsce. Mieszkamy tutaj już siódmy rok i nie mamy zamiaru się wyprowadzać. To idealne miasto do prowadzenia kreatywnego biznesu, mamy też tutaj wielu znajomych i zawsze ktoś chętnie nam pomoże, podpowie co i jak. Lubimy życie w mieście, a Łódź jest dla nas idealna. Niby duże miasto, ale czujemy się tutaj jak u siebie.

Na dodatek Ty Wiktoria urodziłaś się w Bielsku-Białej - to miejsce również ma niemało wspólnego z włókiennictwem i rzemiosłem! Wierzycie, że temu, skąd pochodzicie zawdzięczacie Wasze zainteresowania, a ostatecznie Tartarugę?

Wiktoria: Obydwie byłyśmy typem dziecka które biega wszędzie z zestawem kredek i blokiem rysunkowym. Nasi rodzice wspierali nasze szalone pomysły, a to zawsze dodaje pewności siebie. No bo nie oszukujmy się, to nie jest klasyczny pomysł na biznes :D Na decyzję o założeniu Tartarugi miało wpływ wiele rzeczy, ale chyba przede wszystkim to, że nie wyobrażałyśmy sobie, że mamy pracować „na etacie”.

A skąd pomysły na wzornictwo w Waszych produktach?

W&J: Zawsze przed rozpoczęciem projektowania kolekcji wymyślamy sobie temat wokół którego będziemy się poruszać – ulubione przedmioty, krajobraz, wzory na starych kilimach. Potem przeglądamy książki, albumy no i tysiące zdjęć i obrazków na pintereście. Gdy już przygotujemy sobie taką „mapę” z inspiracjami wokół których się poruszamy zaczynamy szkicować/malować/robić kolaże. Najważniejsze jest dla nas zawsze to, żeby pamiętać o ograniczeniach i możliwościach jakie daje nam technika kilimkarska. Wiemy, jakie wzory są możliwe do wykonania i projektujemy w zgodzie z wybraną przez nas techniką.

Ty Jadzia jesteś posiadaczką kotki Franki, Wiktoria suczki Bajki. Kłócicie się czasem jak przysłowiowy pies z kotem czy pracujecie w pełnej harmonii?

Jadzia: Nie zawsze jesteśmy w 100% zgodne i pewnie wynika to z tego, że mamy zupełnie inne charaktery. Ale jak do tej pory obyło się bez jakiejś spektakularnej kłótni, więc chyba nie jest tak źle :D Jak mamy jakiś problem to po prostu na spokojnie go przegadujemy i zawsze dobrze się kończy. Pomaga też to, że z reguły podobają nam się te same rzeczy, mamy zajawkę na te same przedmioty, projekty i idee. Gdy jedna z nas rzuci jakiś pomysł, druga od razu go podłapuje. Charakter naszej pracy też pewnie wpływa na harmonię w pracowni – tkanie naprawdę uspokaja i odpręża!

Godne pochwały jest to, że prowadzicie swoje przedsiębiorstwo bardzo etycznie, a 2% dochodu ze sprzedaży przeznaczacie na fundację REFUGEE, działającą na rzecz tolerancyjnego, obywatelskiego społeczeństwa. Dlaczego akurat ten temat jest dla Was ważny?

W&J: Po prostu nie wyobrażamy sobie prowadzenia biznesu w inny sposób. W codziennym życiu zwracamy uwagę na wybory jakich dokonujemy, staramy się nie kupować przypadkowo i impulsywnie, chętniej idziemy na ryneczek niż po owoce z drugiego końca świata. Nasza działalność może nie zmieni świata, ale pracujemy w zgodzie ze swoim sumieniem. Firm działających jak nasza jest coraz więcej i bardzo nas to cieszy!
Poza produkcją i sprzedażą zajmujecie się prowadzeniem warsztatów. Z jakimi osobami spotykacie się podczas nich?
W&J: Na warsztaty przychodzą głównie kobiety, ale już przedział wiekowy jest bardzo szeroki! Cieszymy się, że możemy uczyć nastolatki, dziewczyny w naszym wieku, w wieku naszych mam i panie na emeryturze. Najfajniej jest właśnie w takich międzypokoleniowych grupach, bo zawsze trafią się jakieś ciekawe tematy do rozmów!

Czy wróżycie tradycyjnemu tkactwu przy krośnie świetlaną przyszłość, czy obawiacie się, że za parę lat takie cuda zobaczymy już tylko w skansenach?

W&J: No pewnie, że wróżymy tkactwu świetlaną przyszłość! Rzemiosło to mocny trend, wygląda na to, że długofalowy (uf!). Coraz więcej osób ma już dosyć kiepskiej jakości przedmiotów i szuka czegoś wykonanego lokalnie i etycznie. technika tkacka praktykowana jest w tej samej formie od kilkunastu wieków i wierzymy w to, że co najmniej drugie tyle jeszcze przed nią!

rozmawiała: Kasia Siewko/ fot: Basia Rochowczyk

sznyt tygodnia

najnowsze