WYWIAD: Fenek Studio – z potrzeby upiększania codzienności

WYWIAD: Fenek Studio - z potrzeby upiększania codzienności

Spotykamy się z Tosią Kiliś - ½ pracowni projektowej Fenek w studio przy Tamce. Trudno przeoczyć to miejsce. Jak się okazuje, dziewczyny – Tosia i Agata Klimkowska postawiły sobie za cel znaleźć w Warszawie przestrzeń na pracownię z piękną witryną. Udało się. Drewniana witryna skrywająca wewnątrz upstrzone porcelanowe naczynia przyciąga spojrzenia spacerujących emerytek i pędzących Tamką rowerzystów. Tosia znalazła dla nas czas, by w przerwie między realizacją zamówień, rozmową z gośćmi Fenka i wypełnianiem wniosku o stypendium na wyjazd do Nowego Yorku ze swoją wystawą, opowiedzieć o porcelanie, mikrofigurkach i pustynnym lisie.

Kim jesteście?

Tosia Kiliś: Chyba mogę powiedzieć, że jesteśmy rzemieślniczkami – w końcu wykonujemy porcelanowe przedmioty.

Jaką drogę przebyłyście, by stać się owymi rzemieślniczkami i prowadzić z powodzeniem pracownię w centrum Warszawy?

Obie jesteśmy po School of Form w Poznaniu, tak się poznałyśmy. Byłyśmy razem w jednej klasie. Co zabawne, Agata jest ode mnie 8 lat starsza, więc to ciekawe, że znalazłyśmy się w tej samej klasie i tak szybko odkryłyśmy wspólny język. Pojechałyśmy razem na plener ceramiczny, gdzie od słowa do słowa, zaczęłyśmy narzekać na brak miejsc z ładnymi doniczkami i że może fajnie byłoby wypełnić tę lukę i tworzyć je po swojemu.

Czy podejmowałyście próby rozkręcenia manufaktury w Poznaniu, czy od początku celem była Warszawa?

Obie jesteśmy z Warszawy, więc to była dla nas naturalna kolej rzeczy. Wtedy nie byłam pewna, czy chcę zostać w Poznaniu, ale Agata była przekonana, że musi wrócić do Warszawy. To ułatwiło mi decyzję.

A jak wyglądały Wasze początki z doniczkami?

To była szybka akcja. Poszłyśmy z naszą małą serią na Przetwory [warszawskie targi przyjaznego designu – przyp. red.]. Sprzedałyśmy trochę rzeczy, miałyśmy bardzo fajny odbiór. Później wszystko potoczyło się bardzo naturalnie i przewidywalnie – założyłyśmy Facebooka, wrzucałyśmy tam zdjęcia naszych wyrobów. To wciąż były niewielkie serie, nie produkowałyśmy wtedy zbyt wiele, dopiero potem to urosło.

Co macie wspólnego z Fenkiem pustynnym?

Długo zastanawiałyśmy się nad tym, jaka powinna to być nazwa. Siedzieliśmy z naszym znajomym Piotrkiem w kawiarence na Żoliborzu, która nazywała się Mały format. Już niestety nieistniejącej. Była naprawdę maleńka z prawdopodobnie trzema jedynymi miejscami do siedzenia. Ponieważ chciałyśmy robić doniczki na sukulenty, zastanawiałyśmy się, co żyje na pustyni i mogłoby być naszym dobrym duchem. I tak pojawił się lisek fenek.

fot. PION

Jak wygląda Wasz dzień pracy? Czy wszystko od A do Z powstaje w pracowni na Tamce?

Tak. Wcześniej wszystkie nasze przedmioty powstawały w szkole, gdzie miałyśmy dostęp do pracowni. Pomiędzy projektami zajmowałyśmy się więc naszymi fenkowymi pomysłami. Tutaj nie mamy żadnej rutyny, z uwagi na to, że wszystko zależy od tego jakie mamy zamówienia i co jest dla nas w danym momencie priorytetem. Oczywiście są czynności powtarzalne takie jak odpowiadanie na maile. Wszystko inne jest jakąś zmienną. Łatwiej jest chyba opowiedzieć, jak wygląda cały proces tworzenia ceramiki… W pierwszej kolejności należy odlać daną rzecz. Trzeba pamiętać, że żeby powstało jakieś naczynie potrzebny jest model. Może to być model z gipsu, drewna, plastikowej butelki. Z tego zdejmuje się formę gipsową. Forma gipsowa schnie od kilku dni do tygodni. Następnie potrzebujemy porcelany w formie płynnej. Nasza przyjeżdża do nas w beczkach i ma konsystencję gęstej śmietany. Wlewamy ją do gipsowej formy. Gips wchłania wodę, a więc tworzy się warstwa porcelanowa. Do odlewania mamy pomoc Maćka, który przychodzi i odlewa większość rzeczy.

No tak, efekt końcowy cieszy oko, ale nie można zapominać o tym, że stoi za nim ciężka, fizyczna praca.

Nie dawałyśmy z tym rady we dwie. Pracuje się z ciężkimi formami gipsowymi, cały dzień jest się na nogach. Robiąc to i wszystkie inne elementy produkcji, po prostu byłyśmy wyczerpane. Dzięki Maćkowi możemy zajmować się innymi rzeczami, a finalnie produkować więcej.

Powiedz proszę, co dzieje się dalej z odlaną formą.

Forma jest nadal bardzo delikatna. Wygląda jak odparowany zmielony piasek. To jest ten moment, by wygładzić na mokro wszystkie nierówności. Proces malowania, nanoszenia wzorów również odbywa się na tych super delikatnych naczyniach. Po nim przychodzi czas na pierwszy wypał w 850°C. Zajmuje to łączne 3 dni uwzględniając już stygnięcie. Następnie szkliwimy naczynia, wycieramy spód, żeby nie przykleił się do pieca i wypalamy. Tym razem w 1240 °C.

Potrafisz oszacować, ile może zająć wytworzenie jednego kubka?

Trudno powiedzieć. Przede wszystkim, to nigdy nie będzie jeden kubek – zawsze czekamy, aż zapełnimy cały piec. Dwa wypały zajmują w sumie 6 dni. To jest niepoliczalne.

fot. PION

To, co Was wyróżnia to na pewno design i charakterystyczne kropki. Kłócicie się czasem o projekty?

Mamy zupełną wolność. Ja zgadzam się na projekty Agaty, ona na moje. Obie uważamy, że to fajne, że mamy różne rzeczy. To nie są linie, kolekcje, a efekt tego, że coś po prostu nas tknie. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej.

Tak jak wspomniałaś, jesteście manufakturą rzemieślniczek, a nie halą produkcyjną.

Rzemieślnicy też produkują linie. Powiedzmy, że dużą manufakturą jest Bolesławiec, to jest powtarzanie wzorów. Wszystkie pracownie ceramiczne jakie znam, też robią kolekcje. Można pracować długo nad jedną rzeczą, aby była idealna, a później ją powielać. To mnie za bardzo nie interesuje. Wtedy wchodzi się w trochę inny tryb. Nas ludzie rozpoznają po tym, że nasze wytwory są inne, możemy się tym bawić, a nie być producentem.

Jakie produkty są najbardziej pożądane?

Na pewno kubek z uchem, który powiedzmy sobie – jest najpraktyczniejszy. Zainteresowaniem cieszą się też figurki. Wszystko zależy więc od czasu.

Opowiedz trochę o tych figurkach.

To, co widzisz to akurat już końcówki. Robimy różne mikrofigurki na stojaczki na kadzidełka, miniwazoniki na jeden kwiatuszek… Takie oto wytwory.

Wspominałaś, że zaczynałyście od targów, z jakim odbiorem się tam spotykacie?

Jesteśmy zawsze na wydarzeniach na Mysiej – Święcie Kwiatów, Święcie Herbaty. Raczej unikamy targów, chyba że jest to okazja, by pokazać się gdzieś dalej. Dwa lata temu byłyśmy w Londynie, teraz Ania, z którą pracujemy pokazuje Fenka w Berlinie. Odchodzimy powoli od targów. Szczerze mówiąc, wkurza mnie, że w Polsce uczestnictwo w targach jest takie drogie. Myślę, że milej kupuje się u nas w pracowni – można przyjść, zobaczyć jak to wszystko wygląda, chwilę pogadać niż kupować w targowym gwarze i pośpiechu. Co do odbioru – nasze rzeczy się podobają, a najfajniejsze jest to, że przykuwają uwagę różnych odbiorców. Obserwuję, że spacerujące staruszki przyglądają się naszej witrynie, oglądają. Porcelana jest materiałem szlachetnym, który ma w sobie coś pociągającego i to sprawia, że się podoba.

rozmawiała: Kasia Siewko/ zdj. PION i Fenek Studio

sznyt tygodnia

najnowsze